♦ Pięć | Dalej, niż można

Gdzieś w przestrzeni kosmicznej, pośród wielu iskrzących żywiołowo gazowych, gorących, płonących kul, pomiędzy materią, antymaterią, ogoniastymi kometami, metalicznymi meteorytami i zapewne wieloma nieznanymi jeszcze człowiekowi ciałami, krąży mała, niepozorna planeta. Jej pokiereszowane licznymi kolizjami oblicze piętrzą góry, na których śpi spokojnie śnieg, czekając na znak, że pora opaść w morderczej lawinie; oceany produkują tlen, pochłaniając większość dostępnej powierzchni, pozwalając żyć w sobie milionom różnorakich gatunków; tuż pod powierzchnią krystalizują minerały, bratając ze sobą niepodobne do siebie pierwiastki, nie zważając na tym, że nie tak daleko pod nimi płynne skały pieklą się zawzięcie, by eksplodować na powierzchnię. Ziemia jest zaskakującym organizmem, człowiekiem, którym kierują nie myśli, a ubrania. To nie istoty żywe dyktują jej ład. Tę rolę przejmuje moc martwej natury. Nieokiełznane żywioły. Dla Yūki jednym z nich był Zero.
Wrócił tego dnia. Był spokojny, jeszcze bardziej skryty, odległy. Jego istota zamieszkiwała teraz niezbadane rejony wszechświata, miliardy lat świetlnych stąd. Z dala od niej.
Dziewczyna zamknęła czytaną książkę w czasie krótszym od mrugnięcia powieki, kiedy tylko klamka uroczyście oznajmiła przybycie kogoś do domu. Zbiegła po schodach z sypialni, zatrzymując się tuż przed korytarzem. Dłonie oparła o wykończone drewnem ściany, z łomoczącym w klatce piersiowej sercem zaglądając w głąb pomieszczenia, ku drzwiom wejściowym. Uderzyła ją fala chłodu, choć tym razem całkowicie atmosferycznego. Zero nie był na nią zły. Nie ignorował jej. Minął dziewczynę, spoglądając spod rzęs w jej oczy i skierował się wprost do swojej sypialni. Cross nie wiedziała, co powiedzieć. Czy coś powiedzieć. Przecież zniknął na tak długo...
Przełknęła ślinę i opuściła głowę. Zaciśnięte nie wiadomo kiedy usta rozluźniły się, by ustąpić miejsca uśmiechowi. Wrócił. Nie ważne, że nie odezwał się słowem. Nie musiał nic mówić. Był tu. Przy niej. Bezpieczny. Odwróciła się na pięcie, lżejsza o miliardy ton wpływając schodami w górę, by wrócić do przerwanej lektury. Znała Zero, wiedziała, że sam przyjdzie, zatroszczy się o posiłek dla niej i może nawet – przy wyjątkowo dobrym nastroju – porozmawiają. Zadawanie pytań, gdy nie chciał mówić było zwykłym marnotrawieniem emocji i strun głosowych. Yūki tego nie rozumiała, ale akceptowała.


Kiryū pchnął lekko piętą drzwi do swojej sypialni, by wymusić na nich zamknięcie się. Opadł się o ścianę tuż przy framudze, przyciskając potylicę do chłodnej ściany. Zsunął się w dół, aż jego pośladki dotknęły pięt i nabrał głęboko w płuca powietrza. Blady mężczyzna narzucił mu rolę. Choć to nieodpowiednie stwierdzenie. Przypomniał mu o niej – to zdecydowanie lepiej precyzuje jego słowa. Niechętnie sięgnął do kieszeni spodni, odrywając głowę od ściany. W jego dłoni zaszeleścił woreczek, który natychmiast otworzył. Wyjął jedną tabletkę i przełknął ją. Pigułka powoli zsuwała się w dół gardła, pozostawiając po sobie drażniący ślad. Przełyk buntował się takim zabiegom bez użycia cieczy, ale Zero nie miał sił, by zejść do kuchni i znów spojrzeć w te czyste, brązowe oczy, nieskalane nienawiścią do niego. Kiedyś i ona sobie przypomni, a wtedy już nigdy to spojrzenie nie będzie tak jasne; w łagodnych, płochych tęczówkach zagnieżdżą się cienie. 
Podniósł się z pozycji kucającej, postanawiając oczyścić ciało z kurzu ostatniej nocy. Szkoda tylko, że woda nie oczyszcza również pamięci.


Książka, którą Yūki otrzymała od bibliotekarki napisana była odręcznie, nie – jak zakładała początkowo Cross – drukiem. Ktoś, kto postanowił ją spisać przyłożył się do swojej pracy, sprawiając, że podczas czytania każde słowo jawiło się jako coś kunsztownego. Pomimo tego, że treści przekazywane niewiele mówiły Yūki, czuła, że powinna ją zapamiętać. Podchodziła do tego jak do wzorów matematycznych: w momencie ich uczenia nie widzimy dla nich zastosowań, a po latach, w najmniej oczekiwanych okolicznościach, wygrzebujemy je z zakamarków wspomnień i obliczamy coś tym pozornie bezsensownym sposobem. Słońce zaszło już dawno, a ona pokonała zaledwie kilkanaście stron, upychając w głowie informacje, pokrywając je utrwalającym lakierem, oklejając etykietką „Ważne!”. Skupiła się na swoim zajęciu do tego stopnia, że nie zauważyła nawet pojawienia się obok niej Zero. 
– Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? – Kiryū usiadł na podłokietniku fotela, w którym umościła się Yūki. 
Dziewczyna podniosła szybko wzrok na chłopaka; jednocześnie przyłożyła palce do miejsca, w którym zakończyła czytanie. 
– Szczerz powiedziawszy... nie. – Koloryzowanie faktów nie miało sensu. Oboje błądzili po omacku, zbierając kawałki układanki o ich przeszłości. – Jedynym, co wyczytałam i mogę się tym z tobą podzielić jest to, że „Klan Dziewięciu Orchidei” to „Kaname Kuran”. W znakach kanji połączenie „Kaname Kuran” to właśnie „Klan Dziewięciu Orchidei”.
Zero pochylił się nad Cross, a jej serce zatrzepotało. Bała się nawet oddychać, pozostając w bezruchu, jakby srebrnowłosy był rzadkim ptakiem, który usiadł na gałęzi tuż obok człowieka i każde, choćby najmniejsze drgnięcie mięśnia mogło go spłoszyć. 
– Czy to jakaś sekta? – Chłopak wyjął z dłoni dziewczyny książkę; pobieżnie przesunął wzrokiem po wersetach.
Yūki wzięła głęboki wdech, gdyż płuca domagały się powietrza. Zero i tak już się odsunął, teraz to nie miało znaczenia.
– Prędzej bractwo... – Przerwała, pozostawiając miejsce zwykłej ciszy, ochoczo zajmującej miejsce wypowiedzianych słów.
– Ale? – dopytał Kiryū. Domyślił się, że dziewczyna ma swoją własną teorię na ten temat.
– Wydaje mi się... – mówiła niepewnie, badając reakcję rozmówcy. – Mam wrażenie, że nie chodzi o bractwa, sekty ani nic w tym stylu. Czuję, że Kaname Kuran to osoba z naszej przeszłości, o ogromnym znaczeniu. 
Zero zacisnął zęby, gdy w jego umyśle zmaterializował się obraz niedawno otrzymanej karteczki. Kaname Kuran był wampirem, który uczynił z jego życia piekło. On to wszystko zaczął, być może dla zabawy, znudzony długim życiem nieśmiertelnego, ściągając na Yūki lawinę krwawych wydarzeń. Tak krwawych, że lepiej ich było nie pamiętać.
– Zero? – zapytała Cross, kiedy chłopak długo milczał. – Co o tym sądzisz?
Otrząsnął się z ponurych myśli, przyjmując zwykłą maskę nie wyrażającą niczego. 
– Sądzę, że nie jadłaś kolacji. – Oddał jej książkę, po czym wstał i skierował się ku kuchni.
– Nie jestem głodna – zawołała za nim dziewczyna. 
– Gdy zjesz, opowiem ci, co stało się w nocy.


Yūki skończyła posiłek, na który składał się kubek kakao oraz bułka drożdżowa, niecierpliwie wpatrując się Zero. Srebrnowłosy siedział naprzeciw niej, przy drugim końcu stołu, postukując knykciami w blat. Znów był nieobecny, ale wydawało jej się, że ma do niej o kilka stopni cieplejsze odczucia. Nadchodziła odwilż?
– Zjadłam. – Odsunęła od siebie oprószony okruchami talerzyk. – Wypełniłam swoją część umowy, teraz czas na twoją część.
Kącik ust Zero uniósł się w górę, choć wzrok nadal uparcie wbijał się w ścianę za dziewczyną. 
– Zgubiłem się. – Odpowiedź padła niespiesznie, a po niej nie nastąpiło nic. 
– Zgubiłeś się – powtórzyła Yūki, jakby znaczenie słów do niej nie dotarła. – Zniknąłeś na prawie dobę, a twoją opowieścią o tym, co robiłeś jest: „zgubiłem się”?  – Zacisnęła dłonie w pięści, a do jej oczu napłynęły łzy. – Dlaczego tak mnie od siebie izolujesz? – Jej głos się załamał. Już nie chodziło wyłącznie o zaginięcie Zero.
– Nie izoluję cię... – Kiryū zrobił coś niespodziewanego. Podszedł do Cross, po czym przytulił ją do swojej piersi. – Po prostu... Taki jestem, Yūki. Ciężko nazwać mnie... ludzkim. – Ostatnie słowo wypowiedział specyficznym tonem, jakby brzydził się treści w nich zawartych lub tych, których znacznie ukrywało.
– Zero – szepnęła dziewczyna, powolnym ruchem pełzając dłońmi ku jego szyi. Gdy palce zetknęły się ze sobą na karku srebrnowłosego, uniosła się nieco, by złożyć delikatny jak wieczorna bryza pocałunek na policzku chłopaka. – Nie znam wielu ludzi, ale... – mówiła dalej cicho, wprost do jego ucha. – Ale to ty jesteś człowiekiem mojego życia. 
Dziewczyna wyplątała się z uścisku, a on jej na to pozwolił, usuwając się z drogi. Odprowadził ją wzrokiem aż do zniknięcia za ścianą, po czym starł krew z ust. Kły wsunęły się na swoje miejsce, nie tnąc już więcej miękkiej skóry warg.

__♦__

Dziś skończyłam ten rozdział i nie jestem zadowolona z niego. Czuję, że mogłabym lepiej rozpisać zakończenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz