♦ Jeden | Pilot #2


 Przebrana w dzienne ubrania zeszła schodami z poddasza, gdzie mieściła się jej sypialnia. Zero znajdował się już w kuchni, przekładając produkty spożywcze co rusz to w inne miejsce, jakby nie rozumiejąc, co właściwie powinien z nimi robić. Przełykając gorzką pigułkę z rana, podeszła do niego; dotknęła delikatnie jego dłoni.
– Pozwól mi to zrobić. – Nie czekając na odpowiedź chwyciła w garść nóż. Zaczęła kroić ser, by położyć go na kanapkach. – Czy ty już zjadłeś?
Swoim zwyczajem Zero niemal nie zareagował na słowa dziewczyny. Tylko ciche burknięcie, mogące oznaczać zarówno odpowiedź twierdzącą, jak i zaprzeczającą. Yūki nie naciskała na wyjaśnienia, szykując kilka dodatkowych kanapek.
– Sen – rzucił po dłuższej chwili Kiryū, opierając się biodrem o blat stołu. Obserwował Cross, nie mówiąc nic przez dłuższą chwilę. Dziewczyna drgnęła, wypuszczając zaskoczona z dłoni nóż.
– Tak, już... – odpowiedziała z łomoczącym sercem.
Opowiedziała mu o lesie, polowaniu i Kaname, który to stał się dla niej najważniejszym punktem nocnego widzenia. Chłopak unikał jej spojrzenia; mimo to uważnie jej słuchał.
– Myślisz, że ten Kaname ma jakieś znaczenie w naszym życiu? – zapytała w końcu Yūki, kiedy milczenie trwało zbyt długo.
– Sądzę, że tak – głos zmniejszył nasilenie do szeptu – w twoim na pewno.
– Wybiorę się do miasteczka – stwierdziła Yūki, wracając do układania plastrów nabiału na pieczywie – w bibliotece na pewno znajdę coś na temat Klanu Dziewięciu Orchidei... – mówiła, nie zauważając nawet, kiedy Zero opuścił pomieszczenie. Dopiero dźwięk zatrzaskiwanych drzwi uświadomił jej, że mówi o siebie – … coś by to wyjaśniło – dokończyła mimo wszystko, zirytowana kolejnym lekceważącym zachowaniem Kiryū, Swą frustrację przelała na energiczne przeżuwanie kanapki.


Zero przemierzał park nerwowym krokiem. Gdzieś pod skórą czuł mrowienie na myśl o Kuranie. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale miał świadomość, że Kaname jest kimś, kto pragnie zaszkodzić. Szczególnie jemu; co do Yūki nie miał pewności. Zdenerwowany sięgnął do kieszeni po woreczek strunowy, w którym znajdowało się jeszcze sporo tabletek. Nie miał pojęcia, czym są owe pigułki; znalazł je zaraz po przebudzeniu, Pierwszego Dnia Pamięci, jak zwykł określać zdarzenie w myślach. W woreczku znajdował się również list, uznany od razu za ponury żart. Słowa wryły się w pamięć Kiryū tak mocno, że mógł je w każdym momencie cytować. „Zjedz mnie, kiedy zapragniesz zjeść Yūki”. Pismo było staranne, niemal kaligraficzne. Ktoś nie napisał wiadomości w pośpiechu, a przemyślał ją. Kto kaligrafuje ulotne myśli?
Wtedy uznał to za nic ważnego. Do momentu, gdy nie poczuł apetytu. Żywność nie smakowała wcale, nie wystarczała do życia. Pulsująca żyła na szyi dziewczyny kusiła, nie mając nic wspólnego z jej atrakcyjnością. Kusiła krwią, która wypełniając organizm uspokoiłaby niepokonane, ciągle gorejące pragnienie w żyłach Zero... Nie mógł tego zrobić. Wziął tabletkę, a ona przytępiła głód. Nigdy jednak go nie pokonywała.
Chodząc wśród drzew wyszukiwał żywego stworzenia; było mu obojętne, czy to będzie wiewiórka, czy jakiś ptak. Musiał poczuć w ustach smak krwi, życiodajnego płynu. Yūki nie mogła się dowiedzieć, co z niego za bestia. Nie chciał, by się go bała. Miał tylko ją, nie chcąc nikogo innego.
Szczęście mu dopisało, gdy w dłonie zakończone twardszymi niż u człowieka paznokciami wpadł gołąb. Zero skrył się za drzewem, wbijając wysunięte kły w zwierzę. Ptasia krew była śmierdząca, inna. Możliwe, że chodziło o budowę komórek. Tak wyczytał w jednej z książek znajdującej się w „Ich” domu. Działała kojąco, mimo wszystko. Lepiej niż tabletki.
Truchło zwierzęcia wrzucił za płot, planując zakopać je, gdy tylko nastanie mrok. Nie musiał spać; kiedy wyczulony zmysł słuchu informował go o głębokim śnie Yūki, zacierał ślady swej odmienności. Potem obserwował dom, by nie przegapić lunatycznych wędrówek dziewczyny. Chronił ją podczas nich, słuchając, co mówiła. Nie pamiętała wszystkiego ze swych snów: mówiła wiele rzeczy, nie wspominając o nich rano. Domyślał się, że nie tai ich, a zwyczajnie uleciały one z umysłu wraz ze światłem słońca. Często krzyczała i płakała, oznaczać to mogło traumatyczne przeżycia z przeszłości. Być może Zero kiedyś się dowie, dlaczego jest jaki jest i to Cross da mu te informacje.


Słońce przeświecało migotliwie przez liście lipy, rosnącej tuż przed wejściem do domu zamieszkanego przez dziewczynę i chłopaka. Kiedy Yūki przeszła przez próg, poczuła ciepło promieni słonecznych rozgrzewające przyjemnie skórę. Niewiele ostatnio bywało słonecznych dni; jesień przechodziła w zimową szarugę, targając korony drzew mroźnym wiatrem, rosząc w przypadkowych momentach świat kroplami chłodnej wody. Niedługo śnieg zawładnie światem – pomyślała dziewczyna, wsuwając dłonie w kieszenie płaszczyka. Skierowała się wydeptaną przez kogoś (może i nią samą?) ścieżką ku furtce, by wybrać się do biblioteki. Srogo wyglądająca bibliotekarka, łypiąca spod grubych szkieł okularów zwykle była pomocna, zatem Cross żywiła nadzieję na otrzymanie odpowiedzi i tym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz