♦ Jeden | Pilot #1


       Yūki biegła przez las, nie bacząc na to, że gałęzie wplątywały się w rozwiane włosy, odłamując i zostając w nich na dłużej. Uwagi jej nie przykuwało nawet to, że co ostrzejsze patyki raniły boleśnie jasną skórę. Z wielkich, ciemnobrązowych oczu wyzierało przerażenie; źrenice rozszerzały się, tęczówki kurczyły; oddech był coraz płytszy, puls szybszy. Pod jej pachami pojawiła się wilgoć, rosząc również czoło; rozchylone wargi pierzchły.
       Las wydawał się nieskończony, jakby Stwórca Świata zapomniał o ładzie narzuconym prawami fizyki przez samego siebie. Szumiał złowieszczo, odcinając się na ciemnym niebie kompletnie czarną mozaiką; tej nocy Księżyc zignorował swój obowiązek świecenia na gwiaździstym firmamencie. Nawet on przeciwko mnie – pomyślała Cross, tęskniąca za łagodnym światłem dnia. Zatrzymała się przy jednym z drzew, próbując złapać oddech: pieczenie w płucach stało się nie do wytrzymania. Starając się powstrzymać oddychanie na kilka chwili próbowała wsłuchać się w brzmienie lasu, ustalić, czy udało jej się zgubić ścigającego. Nic nie słyszała, to jednak nic nie znaczyło. Martwe serca nie biją, a płuca nieboszczyków nie oddychają. Członki drapieżców są ciche, ruchy bezgłośne niczym kroki kotów na obutych miękkimi poduszkami łapkach.
Nie miała innego wyjścia, musiała zaprzestać ucieczki. Czytała niedawno o Biegu Maratońskim, w którym posłaniec stracił życie; lepiej mieć kontrolę nad tym, jak się umrze, choć jest to niemożliwe. Yūki nie chciała dziś stracić życia, w żaden sposób.
       Kaname, gdzie jesteś?
       Kaname nie mógł jej pomóc.
       Ciemny kształt spadł na nią, przygważdżając boleśnie do ściółki. Głowa dziewczyny uderzyła w wystający korzeń; fala mrowienia uderzyła niczym tsunami w umysł Cross, odbierając świadomość.

       Ból. Tępy ból. Uciążliwy tępy ból.
       Yūki skrzywiła się, pogrążona w głębokim śnie. Pościel wyglądała, jakby stoczył ktoś na niej potężną walkę: prześcieradło zwinięte było w pokrzywiony rulon z miliardami zagnieceń, kołdra na wpół wyciągnięta z poszwy leżała połowicznie na podłodze; poduszka zsunięta była niemal na wysokość stóp, cała mokra od potu. Całości dopełniały ciemne ślady na kołdrze, pochodzące bez wątpienia z ubłoconych butów dziewczyny.
Cross ścisnęła dłonie w pięści, niemal rozrywając paznokciami materac – gdyby była wampirem, miałaby dość siły, aby tego dokonać. Ogromne, brązowe oczy otworzyły się nagle, zlęknione.
       Żyję.
       Od kilku dni miała ten sam sen, zmuszający ją do lunatykowania po okolicy. Zebrała pościel, która nie nadawała się do niczego więcej niż uprania jej. Senne wędrówki ograniczały się do terenu podwórza domu, jaki zamieszkiwała razem z Kiryū, co kontrolował Zero, nie wybudzając jej. Yūki czuła, jakby każdy z tych koszmarów przybliżał ją do poznania jakiejś ważnej prawdy, jaka została jej kiedyś zabrana. Najpierw sny prezentowały sobą klasyczne koszmary, przerażające i personalne, zmuszające do wybudzenia się, oblewania zimnym potem. Póżniej pojawiały się w nich strzępki informacji, a teraz również imię: „Kaname”. Lunatykowanie towarzyszące snom było uciążliwe – stopy bardzo bolały Cross, gdy budziła się z poobdzieranymi palcami. Wychodzenie na żwir boso to coś, czego powinno się unikać. To Zero kazał jej zakładać buty przed zaśnięciem; oboje mieli wrażenie, irytujące, podskórne, o poziomie ważności wyśnionych przez Yūki rzeczy, choć sami nie wiedzieli, dlaczego. W ogóle nie wiedzieli wielu rzeczy. Jakby urodzili się zaledwie miesiąc wcześniej, w dniu, do których sięgają ich najwcześniejsze wspomnienia. Ocknęli się wtedy leżąc obok siebie na łóżku, w koszulach nocnych, ze świadomością jedynie tego, jak się nazywają. Nie wiedzieli, kim dla siebie są, choć na podstawie umieszczonego w sypialni zdjęcia, na którym się obejmują roześmiani, wywnioskowali, jakoby mieli być parą.
       – Zero! – zawołała, stojąc przed drzwiami pokoju Kiryū. Spali w oddzielnych sypialniach, kompletnie sobie obcy. – Jesteś ubrany?
       Za drzwiami dało się słyszeć poruszenie, kilka szelestów, stuknięcie stóp o podłogę, dźwięk uderzenia gumki o ciało.
       – Tak. – Otworzył drzwi.
Yūki stała patrząc na obnażoną klatkę piersiową chłopaka, przyodzianego jedynie w bokserki. Uderzyła ją fala gorąca, więc opuściła wzrok, zaciskając mocniej w rękach brudną pościel niesioną do pralki. Serce zatrzepotało jej w piersi. Im dłuższy czas mijał, tym mocniej oddziaływał na nią jej towarzysz; czuła, jakby między nimi kiedyś faktycznie coś było, a zdjęcie okazało się prawdziwe, udowadniające ich relację. Zero tego nie czuł, przynajmniej nigdy tego nie zauważała po jego zachowaniu. Był małomówny, wolał milczeć i słuchać, gdy Cross mówiła, a kupienie od niego ciągu słów graniczyło z cudem. Mimo to w suchych, prostych komunikatach jakie przekazywał Yūki kryło się coś opiekuńczego. Dziewczyna cieszyła się, że jest obok.
       – Dziś poznałam imię – powiedziała cicho, starając się nie rumienić. Jak to bywa z przekorą organizmu, im bardziej czegoś nie chcesz, tym intensywniej się to dzieje. – To ktoś, kto jest tym dobrym, tak sądzę.
Zero oparł głowę o drzwi, zdawał się niezainteresowanych słowami Yūki. Po niedługiej chwili zapytał.
       – Jakie?
       – Kaname – wymówiła imię powoli, wyraźnie.
       Jego brwi zbliżyły się do siebie, gdy próbował odnaleźć coś w pamięci. Coś, czego w niej nie było, bo wspomnienia zostały zabrane.
       – Kaname – powtórzył. W fiołkowych oczach pojawił się błysk świadomości, drobna iskierka zrozumienia. – Kaname Kuran. – Skierował tęczówki na Cross, zagryzającą wargę i kiwającą się lekko na nogach.
       Jej niespokojne ruchy ustały, a twarz uniosła się, spoglądając na Zero szeroko otwartymi oczami.
       – Kuran. – Zamrugała, czując jakby jakiś element układanki spasował się do innego, choć obrazek do ułożenia jeszcze nie był jasny. – Klan Dziewięciu Orchidei.
       – Kaname to nie Ten Dobry. – Kiryū powiedział tak cicho, że tylko ruch jego ust upewnił Yūki o wypowiedzeniu tych słów na głos.
       – Chciałam jego pomocy... We śnie – wyszeptała, czując się jakby udzieliła złej odpowiedzi na najprostsze z możliwych pytań.
       – Ukryte pragnienia i lęki. – Pogłaskał włosy dziewczyny, które wciąż w nieładzie zdążyły wyschnąć.
       Jego źrenice szbłyskawicznie rozszerzyły się, a on zabrał szybko swą szczupłą dłoń. Zbyt szybko.
       – Opowiesz mi... – przełknął ślinę. – Przy śniadaniu.
       Zatrzasną drzwi.
       Ucieka ode mnie. 

_____

Przedstawiam pierwszą część pierwszego rozdziału, zatytułowanego "Pilot", gdyż nie lubię prologów :) Mam nadzieję, że zainteresujecie się nieco opowieścią o Yūki i Zero oraz ich dążeniu do odkrycia prawdy :D Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. Z oryginału obejrzałam tylko kilka odcinków, lecz mimo to postanowiłam zaryzykować i przeczytać Twoją historię. Nie do końca pojmuję, co się stało przed prologiem/pilotem. Czy oni obydwoje stracili pamięć? Została wymazana? Gdzie i jak się znaleźli?
    Jednak Twój styl, dobór słów, piękne opisy przekonały mnie, że chcę więcej i więcej.
    Zgrabnie operujesz słowem i z lekkością oraz niebywałą przyjemnością przepłynęłam przez cały rozdział, bardzo mi się spodobał.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło przeczytać taki komentarz :D Mam nadzieję, że kolejne rozdziały wyjaśnią sytuację :D

      Usuń